2016/02/27

Fit - hit czy kit?



Temat wdzięczny i modny, bo naokoło fit cudów na pęczki (choć chciałoby się rzec pĄczki). Półki w marketach uginają się od zdrowotności, dzięki którym kilogramy same lecą w dół, a do samooceny z kolei wpada pewnie jakieś +100. Opłaca się biec - i to szybko - za tym, co kreują fit gazetki?

SIŁOWNIA, ENDORFINY, HEJTY i METAMORFOZY

Oj, jak ciężko było przemóc się, żeby znów chodzić na siłownię. Działa ona jednak - przynajmniej na mnie - bardziej motywująco niż ćwiczenia w domu czy bieganie. Może po prostu dlatego, że się za nią płaci? Wtedy argument, żeby zabrać ciuchy i zwinąć się na ćwiczenia, staje się nieco silniejszy niż wylewanie potów za darmo. Zresztą w domu, gdy łóżko i lodówka znajdują się tak blisko, ciężej zmusić się chyba do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego, oprócz zmycia naczyń po pysznym obiadku.

Nie zaczynając nawet tematu diet, które odejmują nam kochanego ciałka… Co zawdzięczamy aktywnościom przyspieszającym tętno? Endorfiny! Wysiłek fizyczny, mimo iż jak sama nazwa wskazuje - jest wysiłkiem - i musi męczyć, uwalnia ogrooomne pokłady energii, z których istnienia nawet nie zdajemy sobie sprawy. Dzięki nim po treningu i orzeźwiającym prysznicu, mimo pozornej utraty sił, można kontynuować codzienne obowiązki. Nawet jak ćwiczy się z samego rana, energii spokojnie starcza na minimum kolejne 12 godzin.

Dodając do planu tygodnia siłownię, bardzo szybko można się do niej przyzwyczaić. A kiedy z jakiegoś powodu trzeba opuścić trening, zaczyna być z tego powodu nawet przykro. Endorfiny rzeczywiście skaczą w górę, i po jego zakończeniu zmęczenie odchodzi bardzo szybko, ustępując miejsca niemałej satysfakcji!

W grupie działa chyba jeszcze dodatkowa motywacja: "inne dają radę, to i mi się uda!".
Nie jestem zażyłą wielbicielką żadnej ze znanych trenerek i nie komentuję namiętnie żadnych postów. Myślę jednak, że taka Chodakowska zrobiła kawał dobrej roboty. Nie namawia do bycia chudzielcem, a do zmiany nawyków żywieniowych. Może denerwuje niejednego swoim wysportowanym ciałem, ale sama na nie zapracowała, więc chyba ma się czym chwalić. Tym bardziej, że tym samym staje się bardziej wiarygodna i kompetentna w tym co robi. Zarobiła kupę hajsu, na pewno, ale jednocześnie zmotywowała tysiące kobiet do ćwiczeń, podała na tacy gotowe zestawy, i treningów i zrównoważonych posiłków. Może kitem są tu setki komentarzy na jej profilu ze zdjęciami metamorfoz i hejterskich opinii, ale hitem zgubione przez wszystkie jej fanki kilogramy i centymetry.

SOCIAL FIT MEDIA

Matka natura niestety nie wszystkich obdarzyła darem nietycia. Szczęściarzami są ci, którzy mogą jeść wszystko bez żadnych ograniczeń, a waga i centymetr nie wykażą żadnej różnicy. Ja niestety do nich nie należę, a pozwalając sobie na tydzień czy dwa na dietę 832478204082 kalorii + zero ruchu, mogłabym zacząć nosić ubrania o rozmiar większe. Latka lecą, przemiana materii już nie ta sama!

Nie mam wykształcenia, które pozwala mi debatować nad tym co zdrowe, a co nie. Nie skończyłam nawet kursu dietetyki, ale skoro tysiące redaktorów z portali i gazet czuje się na siłach, by zabierać głos w tej sprawie, to i ja mogę. Jasnym jest, że piękne ciało samo się nie zrobi. Trzeba się nacierpieć i napocić, żeby potem móc cieszyć się efektami...

... (po takim kebabie z czekolady, trzeba napocić się jeszcze bardziej!).
W większości social media i portale dla kobiet, karmią nas wiecznie tym samym. Mało jest miejsc w otchłaniach Internetów, w których można znaleźć coś naprawdę wartościowego, co nie brzmiało by mniej więcej jak “chcesz schudnąć? nie objadaj się czekoladą”, bo to chyba każdy wie. I przez to może - fit, z hitu staje się chwilami kitem. Dość nam artykułów radzących, jak schudnąć 5 kg w 10 dni. Ubolewam nad ilością tylu śmieciowych źródeł, a żadnego jednego konkretu, który wyjaśniałby, co dla nas i naszego zdrowia i ciała jest najlepsze. A może istnieje taki konkret warty polecenia, którego nie znam? Nie rozumiem też wszelkiego rodzaju suplementów diety, których reklamy na wiosnę pewnie zaleją tv i radio.

Przyznaję, że jak przystało na pokolenie Y, i jak rzecze o nim jego ulubiona wikipedia - aktywnie korzystam z mediów i technologii cyfrowych, jestem zuchwała i otwarta na nowe wyzwania. Jednak mimo to - tak jak poprzedzające je pokolenie X - gubię się w chaosie współczesności. Czasem również w znalezieniu informacji o tym, co jest fit, a co nie do końca.

ŻYWIENIOWE TRENDY A DOMOWE OBIADKI

W zdrowym żywieniu pojawiają się chyba trendy, podobnie jak w modzie. Jeszcze niedawno np. o nasionach chia nikt nie słyszał. Dziś każda ceniąca się blogerka kulinarna, miała już na pewno miała na niego przepis w jednym ze swoich postów. Ostatnio słyszałam o chlebie chmurce, który lada dzień też pewnie zaleje media społecznościowe. Gdy pojawia się coś nowego jak te produkty wyżej, sama - przyznaję - muszę korzystać z rady wyszukiwarki, żeby dowiedzieć się, z czym to się je.

Wszystkie te nowości nie pobudzą metabolizmu, a serki 0% tłuszczu czy cola zero, nie różnią się znacząco składem od ich normalnych odpowiedników. Poza tym niektóre gorzej smakują, a jedzenie powinno sprawiać przyjemność, a nie przyprawiać o ból głowy. Można jeść zdrowo, nie wariując przy tym, zamieniając Google na kalkulator kalorii. Moda na to co fit, nie promuje też tylko odchudzania, bo to jest jak dla mnie skutkiem ubocznym. Najważniejsze, by czuć się ze sobą dobrze. Istotne, że nieco zdrowsze jedzenie z większą ilością wartości odżywczych, pomaga m.in. w koncentracji, wysypianiu się i lepszym samopoczuciu. Różnicę naprawdę widać, zwłaszcza przy porannym wstawaniu (a nie wyczołgiwaniu się) z łóżka. :)

Domowe smakuje najlepiej!
Mówią, że powinno się jeść 5 razy dziennie. Staram się tego trzymać, niezależnie od codziennych zajęć, i rzadko wychodzę z domu do pracy czy na uczelnię, nie zabierając w torbie swojego prowiantu. Raz na tydzień robię duże zakupy (tak duże, że ludzie w tramwaju ustępują mi miejsca, gdy wchodzę z pełnymi siatami), które zwykle wystarczają  mi aż do kolejnej wyprawy do supermarketu. Mając wszystko, czego się potrzebuje, łatwiej zaplanować domowe obiadki na wynos. Czasem wyjdzie mi coś pysznego, czasami tylko zjadliwego, ale przynajmniej wiem, z czego to coś się składało. Takie rozwiązanie jest nie tylko korzystne dla zdrowia, ale i portfel poczuje różnicę.

***
Do specjalistki w trzymaniu diety trochę mi daleko. Nie odmówię czegoś, co wywołuje u mnie również endorfiny, do uwolnienia których wykonałam wysiłek zjedzenia kawałka czekolady. :) Ale może chodzi właśnie o to, żeby przestać być na wiecznej głodówce, a jeść normalne posiłki z małymi tylko metamorfozami (czekolada nie była mleczna, a gorzka!), które uczynią z nich zdrowe i jednocześnie dobre, a nie bez smaku i wyrazu.
Nie mam też super kondycji, co udowodniła mi ostatnio próba ćwiczeń cross fit. Za samą jednak próbę i chęć wysiłku fizycznego, nasze ciało powinno odwdzięczyć nam się bardzo szybko.

Ostatnio słyszałam zabawną opinię zagorzałego przeciwnika zdrowego trybu życia, który stwierdził, że wszyscy biegnący za modą fit, na pewno umrą zdrowo. Z całym moim podejściem do tematu, raczej popierającym ten zdrowy tryb, nie mogę się z nim nie zgodzić. Może burzy to całą koncepcję fit jako hitu, i jako kitu chyba też… wszystko burzy, ale jak mówi niemal wieszcz Schopenhauer “fakty są takie, że wszyscy umrzecie”.
Dziękuję i pozdrawiam! :D

1 komentarz:

  1. co za lekki, przyjemny i motywujący - mimo urokliwego zakończenia - tekst! wincyj takich proszę! :D

    OdpowiedzUsuń